IX ~ "I znowu mierzą się wzrokiem jak wrogowie. Każde chciałoby powiedzieć drugiemu dużo więcej, ale żadne nie śmie."
~ ~ ~
Alecto była wstrząśnięta. Zamarła w bezruchu zamknięta w szczelnym uścisku Dołohowa. Gdy tylko dotarło do niej co się dzieje, odepchnęła go gwałtownie i wrzasnęła na całe gardło:
- Czy ciebie już do końca pogięło?!
Podszedł do niej i zatkał jej usta dłonią.
- Cicho, bo wszystkich obudzisz. - szepnął, ale po chwili tego pożałował. - AU! Ty gryziesz!
- I biję, i kopię. Na mnie radzę uważać.
Zawahał się, ale znowu zwrócił swą twarz do jej. Tym razem dostał w policzek z otwartej dłoni, wykonał obrót wokół własnej osi i upadł plackiem na dywan.
- Co ci odbiło?! Jesteś kompletnym idiotą!
O uspokojeniu rozeźlonej blondynki nie było już mowy. Krzyczała jak najgłośniej potrafiła, rzucała w chłopaka poduszkami, ciskała w niego upiorogacki i jednym słowem zmusiła do wstania wszystkich Ślizgonów.
- O co tu chodzi? - spytał Yaxley mocując się z Carrow i powstrzymując ją przed wymierzeniem kolejnej kary brunetowi.
- Nie twój interes! - prychnęła mu w twarz kopiąc przy okazji skulonego piętnastolatka w brzuch.
- Alecto wystarczy! Wystarczy, rozumiesz?! PRZESTAŃ! - krzyknęła Bellatrix zawiązując szlafrok i stając na schodach prowadzących do pokoju wspólnego.
Dziewczyna uniosła swoje niebieskie, pełne złości oczy na przyjaciółkę i odgarnęła włosy na plecy.
- Nie miałam po prostu wyjścia. - mruknęła marszcząc czoło i biegnąc do pokoju.
W jej dormitorium trzy współlokatorki patrzyły na nią spode łba. Za nią wparowała Bella.
- Co ci strzeliło do głowy? - spytała stanowczo wyganiając resztę czarodziejek z sypialni.
Przez dłuższą chwilę milczały. Siostra Amycusa patrzyła się tępo w ziemię opierając się o szafę, jej koleżanka zerkała na nią wyczekująco. Opadła na łóżko ukrywając twarz w dłoniach.
- Ja go naprawdę lubię. - zadławiła się łzami. - Nie rozumiem skąd w tobie taka nienawiść.
Prychnęła głośno.
- Skąd... Skąd we mnie... Skąd we mnie nienawiść? Skąd? Ha ha ha! - roześmiała się ironicznie. - Ten debil nie jest ciebie wart.
- Jak możesz tak mówić?! Myślałam, że się przyjaźnimy! Mogłabyś pohamować swoją uprzedzoną złość?! Zależy mi na nim!
- Ale mu na tobie nie!
- Skąd możesz to wiedzieć?!
- A stąd, że przed chwilą przyssał się do mnie jak pijawka! Ciesz się, że jestem lojalna i nie znoszę tego typa, bo równie dobrze jutro moglibyśmy być parą! - wykrzyczała z goryczą.
Bellatrix zadrżała. Patrzyła się z niedowierzaniem na przyjaciółkę.
- Ja... Ja nie chciałam wybacz mi. Powinnam być delikatniejsza. - mruknęła i objęła brunetkę ramieniem.
- Całowałaś się z nim. - podsumowała krótko.
- Tak. To znaczy nie... On mnie, nie ja jego.
- Kłamiesz. - syknęła.
- Słucham? Dlaczego niby miałabym to robić?
- Pewnie on ci się podoba, a gdy powiedział ci, że cię nie kocha tylko mnie, to się wściekłaś i zaczęłaś go okładać.
- Nie oszukuj samej siebie, Bellatrix. Nie trać przyjaciółki z powodu własnej głupoty.
Stały teraz na przeciwko siebie mrużąc oczy ze wściekłości.
- Moja przyjaciółka zniknęła w pocałunku mojego niedoszłego chłopaka.
- Bredzisz jak pijana. - mruknęła.
Ta prychnęła tylko jak rozjuszona kotka i opuściła pokój z trzaśnięciem drzwi.
Alecto wrzasnęła krótko i rzuciła się na łóżko. Zacisnęła mocno powieki chcąc przyspieszyć wypływ łez, których nigdy nikomu nie pokazywała. Umiała je powstrzymywać zawsze i wszędzie. Tylko gdy była sama dawała za wygraną i potrafiła poddać się udręce płakania. Nie było to dla niej przyjemne. Fakt, wyswobadzało ją to, ale jednak dręczyło poczuciem miękkości. To zdecydowanie nie było w jej typie.
* * *
"Nie jestem z kosmosu. Potrafię rozróżnić prawdziwe dobro od nieczystego zła. Mam swoje zasady Jestem upartą osobliwością skalnej ściany. Potrafię kochać. Jestem nieprzewidywalna. Wiecznie zabiegana. Typowy przykład, normalnej Ślizgonki. A czy zastanawiałeś się kiedyś jak to jest, przerwać maraton, przystanąć na chwilę, złapać oddech? Spotkało mnie dokładnie coś takiego. Czy było to coś złego? Czy pomogło mi w spełnianiu celów? Jeżeli spotkanie z Voldemortem mogę uznać za mój życiowy cel to owszem...".
- Panno Black, co pani teraz robi?
Andromeda podskoczyła na krześle i wrzuciła swój pamiętnik pod ławkę.
- Yyy... Wymyślam własny opis zaklęcia odbudowującego skały, panie profesorze.
Flitwick zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, po czym kiwnął z uznaniem głową.
- Pokarzesz mi go po lekcji.
- Oczywiście.
" Super. I znowu zadanie dodatkowe." - pokręciła głową i zabrała się do roboty.
Zajęło jej to około dziesięciu minut, skończyła równo z dzwonkiem i z uśmiechem ulgi ruszyła do biurka nauczyciela. Ten tylko rzucił na to okiem i mruknął:
- Możesz odejść.
Posłusznie wykonała polecenie.
- Tyle pracy i wszystko na marne. - prychnęła schodząc po schodach do Wielkiej Sali na obiad.
Po drodze zdążyła jeszcze wpaść na swojego ukochanego chłopaka i pogruchać z nim troszkę w kącie. Chwyciła Felixa za dłoń, doszła do swojej najlepszej przyjaciółki i razem z nimi ruszyła do stołu wymijając czwórkę śmiejących się, dwunastoletnich Gryfonów. Nagle jeden z nich zawołał:
- Witaj, Andromedo!
Obróciła się piorunując młodszego o rok ucznia wzrokiem.
- Zaraz wrócę. - szepnęła do znajomych i zbliżyła się do chłopców. - Czego?
- Oj, co to za oschłość, Andziu. Może troszkę szacunku dla kuzyna?
- Posłuchaj mnie, Syriuszu*, nie chcę żeby Cyzia i Bella mnie zobaczyły. Wiesz, nie jesteś zbyt mile widziany w naszej rodzinie.
- Rozumiem. Po co przyjaźnić się z jakimś dziwnym Gryfonem nie?
- Taki jest pogląd rodziców.
- Serio jeszcze mnie lubisz?
- Mhm, może trochę. - uśmiechnęła się. - Ale pospiesz się.
- No to jest sprawa.
Nachyliła się do niego.
- Podobasz się Peterowi. - roześmiał się.
- Wcale, że nie! - zaprzeczył Pettrigrew pokrywając się rumieńcem.
Czterej Gryfonów ponownie zachichotało kiedy za szatynką pojawił się jej chłopak.
- Jakiś problem? - spytał unosząc brwi.
- Wracajmy do stołu. - mruknęła dziewczyna wymijająco, kierując się do wskazanego miejsca.
Usiadła na drewnianej ławeczce i zanurzyła widelec w steku. Dokładnie nie wiedziała dlaczego Syriusz został hmm... odrzucony. Nie potrafiła pojąć tej logiki. W ogóle niczego nie mogła pojąć. Jakim cudem Voldemort znalazł się w Hogwarcie, dlaczego wyrzucił ją z sali, czemu tak mu zależy na poparciu kilku nastoletnich Ślizgonów, a na dodatek dlaczego Bellatrix właśnie rzucała w Dołohowa resztkami swojej sałatki.
- Ten świat jest pokręcony... - mruknęła do siebie.
* * *
Był wieczór. Narcyza siedziała na podłodze pokoju wspólnego susząc sobie mokre skarpety przy kominku. Na błoniach pojawił się już pierwszy śnieg, co nie obeszło się bez słusznej bitwy na śnieżki. Jedenastolatka nuciła z koleżankami jakąś melodię kiwając głową i podjadając czekoladowe żaby, które wysłali jej rodzice. W tym delikatnym oświetleniu wyglądała tak słodko i niewinnie. Nikt nie podejrzewałby jej o wejście w układy z przyszłym największym czarnoksiężnikiem świata, a tymczasem ta dziewczynka siedziała na podłodze mrucząc pod nosem jakieś sprośne słowa piosenki. Za tydzień miała opuścić Hogwart i nagle w sercu poczuła ogromny żal. Podkurczyła nogi, przestała śpiewać i zapatrzyła się w płomienie. Nim się zorientowała była już sama. Ogień dopalał się, a iskierki zgasły. Podniosła się i ruszyła ku schodom. Zatrzymała się przed portretem Salazara i opuszkami palców przesunęła po lasce z kamieniami. Obraz był piękny. Nie wiedziała tylko o jednym... Nim zdążyła odskoczyć, ramy odchyliły się ukazując przed nią człowieka, którego w tym momencie chciała zobaczyć najmniej.
* Huncwoci są już tu z racji informacji zawartej w prologu.
~ ~ ~
Ta daaaaamn :33 Nie wiem czy mi się podoba i nie wiem czemu jest taki krótki, ale może to zostało spowodowane bólem głowy i przez to straciłam skłonność do myślenia. No, liczę na wasze komentarze :D
SZCZERE komentarze ♥ Pozdrawiam was gorąco! Do przeczytania <3